" Ty jesteś bohaterem ! "
Oczami Austin'a
- Dzień Dobry. Ja do pana James'a - wszedłem do środka, gdy tylko Daphne otwarła drzwi.
- Nie zapomniałeś się czasem kolego ? To nie twój dom żeby wchodzić sobie kiedy ci się podoba.
- Dobra zamknij się już. - warknąłem i wyminąłem ją.
- Słucham ?
- Ogłuchłaś.
- Słuchaj nie będę tolerować tego, jak się do mnie odzywasz. - powiedziała wielce urażonym głosem, którego tak nienawidzę...
- A ja nie będę tolerować tego jak niszczysz wszystkim wokół życie. To przez ciebie wszystko się stało. Ariana jest w szpitalu. Gdybyś ty się tu nie zjawiła ona by nie wyjechała. To twoja wina - wysyczałem przez łzy.
- Ogłuchłaś.
- Słuchaj nie będę tolerować tego, jak się do mnie odzywasz. - powiedziała wielce urażonym głosem, którego tak nienawidzę...
- A ja nie będę tolerować tego jak niszczysz wszystkim wokół życie. To przez ciebie wszystko się stało. Ariana jest w szpitalu. Gdybyś ty się tu nie zjawiła ona by nie wyjechała. To twoja wina - wysyczałem przez łzy.
- Ariana w szpitalu ? - Megan zbiegła ze schodów.
- Tak... - rozpłakałem się. - Nathan dzwonił że jest w ciężkim stanie. Lekarze chcą skontaktować się z jej rodzicami. Gdzie jest twój tata ?
- Jest na górze. Tato ! - zawołała.
- Co ? - usłyszeliśmy w odpowiedzi.
Oboje ruszyliśmy w stronę jego gabinetu.
- Tato... Ariana.... ona jest w szpitalu. - wbiegła pierwsza siostra mojej przyjaciółki.
- Musi pan jechać... ona miała wypadek. - dodałem.
- Ariana ? Moja Ariana ?
- Tak tatusiu twoja córka... moja kochana siostrzyczka - również się rozkleiła.
- Już... - wziął kurtkę - ale... w jakim ona jest szpitalu ? Gdzie ona w ogóle jest ?
- Nathan wysłał mi jej adres. Ale musimy lecieć samolotem.
- Po co samolotem ? - nadal nie ogarniał.
- Bo jest w Wielkiej Brytanii. - wyjaśniłem krótko.
- Co ? Ale jak to ? Co ona robi aż tak daleko. I wy.... wyście wszystko wiedzieli ! Wiedzieliście gdzie ona jest !
- Tato to nie czas na to. Wyjaśnimy ci wszystko po drodze. Proszę jedźmy już.
- Poczekajcie. Musimy załatwić samolot. Zadzwonię do Anthony'ego. A ty - wskazał na mnie - Ty zadzwoń do tego całego Nathan'a. Muszę z nim porozmawiać.
- Ale tato... pośpiesz się. - Była cała czerwona od płaczu.
- Meg - przytuliłem ją - spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
- To te piętro. Ale nigdzie nie ma Sykes'a. - zmartwiłem się pustym korytarzem.
- Poczekajmy chwilę na niego.
- Ale jego mama powiedziała że on jest dla siebie niebezpieczeństwem. On by chyba nie przeżył gdyby Ariane coś się stało...
- Mimo wszystko wierzę że on jest na tyle rozsądny żeby nic głupiego nie zrobić. - moja dziewczyna próbowała mnie uspokoić - Słuchaj on sobie nie wybaczy jak jej się coś stanie, to całkiem normalne. Był z nią tam. Ja też bym sobie tego nie wybaczyła. Gdybym jej nie wyrzuciła, pewnie teraz bezpieczna siedziałaby u nas w domu.
- Mich proszę nie obwiniaj się. Wszystko się ułoży. Musimy w to wierzyć.
- Wiem, kochanie. - Leniwie się uśmiechnęła, a po chwili jej mina z poważniała.
- Martwię się tylko tym gdzie jest Nathan. - rozejrzałem się dookoła.
- Poczekajmy tu, pewnie zaraz się zjawi. - Usiadła na krześle. Dostrzegłem w jej oczach łzy.
- Chris - wpadłam prosto w jego ramiona, gdy udało mi się opuścić budynek - To było okropne. Oni mi nie wierzyli, myśleli że chce ją wrobić, żeby ukryć że to ja zrobiłam.
- Co ? - Chłopak się zdziwił..
- A jeśli oni na prawdę mi nie uwierzą. - płakałam.
- Słuchaj wszystko będzie dobrze. Już ja się tym zajmę. Nie pozwolę żeby Amy nie poniosła za to konsekwencji.
- Jessica, czemu wybiegłaś ? - dogoniła mnie moja mama.
- Mamo... to wszystko... oni mi nie wierzą... oni wierzą Amy. Mówili że Amy doniosła na mnie.
- Córeczko... Zaraz wszystko wyjaśnimy. - próbowała być spokojna, chociaż nie udawało jej się to.
- Ja nie chcę już tam iść... proszę... mamo.
- Dobrze zostańcie tu, ja pójdę. - ruszyła w stronę budynku żwawym krokiem.
- Chris... boje się... - wyszeptałam w jego tors.
- Wiem, ale wszystko będzie dobrze. - uniósł mój podbródek do góry, bym na niego spojrzała.
- Jak na razie nic nie jest dobrze. Ariana i Matt w szpitalu, a teraz Amy mści się jeszcze na mnie. - spuściłam głowę.
- Kochanie... Daj tej sprawie jeszcze czas - schylił się i spojrzał mi w oczy - obiecuję, że będziesz w pełni bezpieczna, a wszystko wróci do normy... już niedługo... Obiecuję - pocałował mnie.
- Kochanie, gdzie się wybieracie ? - przed drzwiami stanęła Daphne.
- Słuchaj nie ma czasu na wyjaśnienia, Ariana jest w szpitalu.
- Ale jak to ? Myślałam że jej już nie ma.
- Co chcesz powiedzieć przez te słowa ?
- Zostawiła nas. Kochanie... ona ma nas gdzieś. Tylko ją wyleczą, a ty jej już nie zobaczysz. Szkoda twojego czasu i bólu.
- Słuchaj... - zaczął pan James
- Ariana uciekła przed tobą nie swoim tatą. Ona za nim tęskni. Jestem pewien że już nigdy go nie opuści. - odpowiedziałem za niego.
- Ja z Austinem jadę już, a wasz samolot jest za dwie godziny, więc pomóż Megan i dołączcie do nas. Odbierzemy was na lotnisku. Megan skarbie jesteśmy w kontakcie.- pokazał telefon - Chodź - rozkazał mi.
Od razu wykonałem to co mi powiedział i razem z nim wsiadłem do samochodu.
Na lotnisku znaleźliśmy się szybko, chociaż droga mi się ciągnęła. Od razu wszystko załatwiliśmy i po niedługim czasie siedzieliśmy w samolocie.
- Anthony zarządza samolotami. Były tylko dwa miejsca, więc musiałem wybrać ciebie.
- To bardzo dobrze.
- I rozsądnie. A teraz opowiedz mi co się jej stało lub daj mi zadzwonić do tego chłopaka, o którym mówisz.
- Nathan'a ? Może ja sam powiem, tyle ile wiem.
- No dobrze.
- Wiem tylko że miała wypadek. Nathan powiedział tez że jest w krytycznym stanie. Nic więcej nie wiem jeśli chodzi o ten wypadek, ale wiem że ma pan więcej pytań dotyczących jej.
- Kim jest Nathan ?
- Chłopakiem, którego kocha... mieszkała u niego.
- Czyli wyjechała tam za nim ? - spojrzał pytająco.
- Nie. Pojechała tam za pracą.
- Jak to za pracą ?
- Wiem że to może pana zaboleć, ale ona miała do pana żal. Chodziło przede wszystkim o Daphne. Ona nie była dla niej ani dla Meg za miła. Wręcz przeciwnie. Za każdym razem kiedy mówiła o nich coś złego to nie była prawda. Ona nie raz uderzyła Meg. Ariana stwierdziła że nie może tego dalej tolerować, a pan... pan jej nie słuchał. Stwierdziła że musi wziąć sprawy w swoje ręce. W sumie nie wiedziałem o co jej chodzi. Po pewnym czasie napisała mi że dostała się do pracy w UK jako dziennikarka. Bardzo jej na tym zależało, bo to największy europejski magazyn. Chciała wyjechać żeby zarobić na swoje mieszkanie i wziąć do siebie Meg.
- Ale przecież... musiała gdzieś się zatrzymać. Chyba nie było tak że wyjechała tam, bez żadnych zabezpieczeń i zamieszkała u jakiegoś chłopaka ?
- Kojarzy pan Mich Keegan ? - spytałem, żeby wiedzieć co powiedzieć dalej.
- Tak. - odpowiedział po chwili namysłu.
- Ona ją do siebie wzięła. Mich jest z Max'em. A Max jest w zespole. Mieszkał z nimi też Nathan. Dla mnie dupek... przynajmniej tak sądziłem na początku. Ale Ariana widać inaczej go oceniła. W sumie nie wiem czy wiedzieli o swojej miłości, czy ona zdążyła mu o tym powiedzieć. Ale mnie odrzuciła dla niego.
- Jak na razie rozumiem. Ale czy ona zarabia tam ? Czy dobrze jej się żyło ?
- Chciała wracać. Nie zarabia. Sprawy się skomplikowały. Odeszła z pracy, bo nie chciała krzywdzić swoich bliskich.
- Krzywdzić bliskich ?
- Miała napisać artykuł własnie o Mich i Max'ie. No i napisały, tylko ten jej dyrektor zmienił wszystko, że wyszła na kompletnie bezuczuciową zołzę. Pokłóciła się z Mich i mieszkała z Nathan'em. Porzuciła pracę...No i tyle wiem.
- Dobrze.... Dziękuję za te informację, ale wolałbym wiedzieć na bieżąco, a nie dowiadywać się o jej życiu teraz. Nie wiem jak mogliście mi nic nie powiedzieć.
- Ale proszę pana...,. pan tylko się przejmował tym przez tydzień, a później Daphne panu nagadała tak że nie myślał pan już o tym.
- Wiem... to co zrobiłem... powinienem jej szukać,a nie tylko się martwić.... w sumie nie wiem jak do tego doszło.
- Daphne... - zasugerowałem.
- Nie ona przecież jest niewinna.
- Słucham ? Niech pan przejrzy na oczy... To przez nią Ariana wyjechała, chciała stworzyć bezpieczny dom dla Meg, która Daphne poniewierała jak tylko chciała..... a pan mi mówi że jest niewinna ? Nie wspominając o tym, że zaślepiła pana na tyle, że nie zauważał pan jak pańskie córki wołają o pomoc.
- Ja... potrzebuję czasu... ja nie wiem.... ja ...
- Mam pan czas do końca lotu. Ja się już nie odezwę. Mam tylko nadzieję że będzie pan rozsądny. - po tych słowach zapadła między nami cisza.
Nie rozumiem tego człowieka.... jego córka jest w szpitalu a on.... on nie widzi niczego poza Daphne... Niby leci ze mną do niej, ale twierdzi że Daphne nie ma z tym nic wspólnego. Gdy to własnie jest jej wina... i moja... ja powinienem jej wyznać miłość wcześniej... zaproponować że zapewnię jej dom. Mógłbym zacząć dorabiać po szkole, ona była by cały czas u mnie, mogłaby nawet zamieszkać u mnie z Meg. Pomieścilibyśmy się jakoś... a teraz.... teraz nic nie wydaje się być sensowne... ona może umrzeć.... niby Nath mi tego nie powiedział... ale wiem to po jego bólu w głosie... on ją naprawdę kocha... tak jak ja.... Ona jest dla nas ważna. I jedno jest pewne... nie wytrzymalibyśmy dnia z myślą że jej nie ma... to najcudowniejsza osoba jaką znam...a Nathan jest o tyle do mnie podobny.
- Po co samolotem ? - nadal nie ogarniał.
- Bo jest w Wielkiej Brytanii. - wyjaśniłem krótko.
- Co ? Ale jak to ? Co ona robi aż tak daleko. I wy.... wyście wszystko wiedzieli ! Wiedzieliście gdzie ona jest !
- Tato to nie czas na to. Wyjaśnimy ci wszystko po drodze. Proszę jedźmy już.
- Poczekajcie. Musimy załatwić samolot. Zadzwonię do Anthony'ego. A ty - wskazał na mnie - Ty zadzwoń do tego całego Nathan'a. Muszę z nim porozmawiać.
- Ale tato... pośpiesz się. - Była cała czerwona od płaczu.
- Meg - przytuliłem ją - spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Oczami Max'a
- To te piętro. Ale nigdzie nie ma Sykes'a. - zmartwiłem się pustym korytarzem.
- Poczekajmy chwilę na niego.
- Ale jego mama powiedziała że on jest dla siebie niebezpieczeństwem. On by chyba nie przeżył gdyby Ariane coś się stało...
- Mimo wszystko wierzę że on jest na tyle rozsądny żeby nic głupiego nie zrobić. - moja dziewczyna próbowała mnie uspokoić - Słuchaj on sobie nie wybaczy jak jej się coś stanie, to całkiem normalne. Był z nią tam. Ja też bym sobie tego nie wybaczyła. Gdybym jej nie wyrzuciła, pewnie teraz bezpieczna siedziałaby u nas w domu.
- Mich proszę nie obwiniaj się. Wszystko się ułoży. Musimy w to wierzyć.
- Wiem, kochanie. - Leniwie się uśmiechnęła, a po chwili jej mina z poważniała.
- Martwię się tylko tym gdzie jest Nathan. - rozejrzałem się dookoła.
- Poczekajmy tu, pewnie zaraz się zjawi. - Usiadła na krześle. Dostrzegłem w jej oczach łzy.
Oczami Jess
- Chris - wpadłam prosto w jego ramiona, gdy udało mi się opuścić budynek - To było okropne. Oni mi nie wierzyli, myśleli że chce ją wrobić, żeby ukryć że to ja zrobiłam.
- Co ? - Chłopak się zdziwił..
- A jeśli oni na prawdę mi nie uwierzą. - płakałam.
- Słuchaj wszystko będzie dobrze. Już ja się tym zajmę. Nie pozwolę żeby Amy nie poniosła za to konsekwencji.
- Jessica, czemu wybiegłaś ? - dogoniła mnie moja mama.
- Mamo... to wszystko... oni mi nie wierzą... oni wierzą Amy. Mówili że Amy doniosła na mnie.
- Córeczko... Zaraz wszystko wyjaśnimy. - próbowała być spokojna, chociaż nie udawało jej się to.
- Ja nie chcę już tam iść... proszę... mamo.
- Dobrze zostańcie tu, ja pójdę. - ruszyła w stronę budynku żwawym krokiem.
- Chris... boje się... - wyszeptałam w jego tors.
- Wiem, ale wszystko będzie dobrze. - uniósł mój podbródek do góry, bym na niego spojrzała.
- Jak na razie nic nie jest dobrze. Ariana i Matt w szpitalu, a teraz Amy mści się jeszcze na mnie. - spuściłam głowę.
- Kochanie... Daj tej sprawie jeszcze czas - schylił się i spojrzał mi w oczy - obiecuję, że będziesz w pełni bezpieczna, a wszystko wróci do normy... już niedługo... Obiecuję - pocałował mnie.
Oczami Austin'a
- Kochanie, gdzie się wybieracie ? - przed drzwiami stanęła Daphne.
- Słuchaj nie ma czasu na wyjaśnienia, Ariana jest w szpitalu.
- Ale jak to ? Myślałam że jej już nie ma.
- Co chcesz powiedzieć przez te słowa ?
- Zostawiła nas. Kochanie... ona ma nas gdzieś. Tylko ją wyleczą, a ty jej już nie zobaczysz. Szkoda twojego czasu i bólu.
- Słuchaj... - zaczął pan James
- Ariana uciekła przed tobą nie swoim tatą. Ona za nim tęskni. Jestem pewien że już nigdy go nie opuści. - odpowiedziałem za niego.
- Ja z Austinem jadę już, a wasz samolot jest za dwie godziny, więc pomóż Megan i dołączcie do nas. Odbierzemy was na lotnisku. Megan skarbie jesteśmy w kontakcie.- pokazał telefon - Chodź - rozkazał mi.
Od razu wykonałem to co mi powiedział i razem z nim wsiadłem do samochodu.
Na lotnisku znaleźliśmy się szybko, chociaż droga mi się ciągnęła. Od razu wszystko załatwiliśmy i po niedługim czasie siedzieliśmy w samolocie.
- Anthony zarządza samolotami. Były tylko dwa miejsca, więc musiałem wybrać ciebie.
- To bardzo dobrze.
- I rozsądnie. A teraz opowiedz mi co się jej stało lub daj mi zadzwonić do tego chłopaka, o którym mówisz.
- Nathan'a ? Może ja sam powiem, tyle ile wiem.
- No dobrze.
- Wiem tylko że miała wypadek. Nathan powiedział tez że jest w krytycznym stanie. Nic więcej nie wiem jeśli chodzi o ten wypadek, ale wiem że ma pan więcej pytań dotyczących jej.
- Kim jest Nathan ?
- Chłopakiem, którego kocha... mieszkała u niego.
- Czyli wyjechała tam za nim ? - spojrzał pytająco.
- Nie. Pojechała tam za pracą.
- Jak to za pracą ?
- Wiem że to może pana zaboleć, ale ona miała do pana żal. Chodziło przede wszystkim o Daphne. Ona nie była dla niej ani dla Meg za miła. Wręcz przeciwnie. Za każdym razem kiedy mówiła o nich coś złego to nie była prawda. Ona nie raz uderzyła Meg. Ariana stwierdziła że nie może tego dalej tolerować, a pan... pan jej nie słuchał. Stwierdziła że musi wziąć sprawy w swoje ręce. W sumie nie wiedziałem o co jej chodzi. Po pewnym czasie napisała mi że dostała się do pracy w UK jako dziennikarka. Bardzo jej na tym zależało, bo to największy europejski magazyn. Chciała wyjechać żeby zarobić na swoje mieszkanie i wziąć do siebie Meg.
- Ale przecież... musiała gdzieś się zatrzymać. Chyba nie było tak że wyjechała tam, bez żadnych zabezpieczeń i zamieszkała u jakiegoś chłopaka ?
- Kojarzy pan Mich Keegan ? - spytałem, żeby wiedzieć co powiedzieć dalej.
- Tak. - odpowiedział po chwili namysłu.
- Ona ją do siebie wzięła. Mich jest z Max'em. A Max jest w zespole. Mieszkał z nimi też Nathan. Dla mnie dupek... przynajmniej tak sądziłem na początku. Ale Ariana widać inaczej go oceniła. W sumie nie wiem czy wiedzieli o swojej miłości, czy ona zdążyła mu o tym powiedzieć. Ale mnie odrzuciła dla niego.
- Jak na razie rozumiem. Ale czy ona zarabia tam ? Czy dobrze jej się żyło ?
- Chciała wracać. Nie zarabia. Sprawy się skomplikowały. Odeszła z pracy, bo nie chciała krzywdzić swoich bliskich.
- Krzywdzić bliskich ?
- Miała napisać artykuł własnie o Mich i Max'ie. No i napisały, tylko ten jej dyrektor zmienił wszystko, że wyszła na kompletnie bezuczuciową zołzę. Pokłóciła się z Mich i mieszkała z Nathan'em. Porzuciła pracę...No i tyle wiem.
- Dobrze.... Dziękuję za te informację, ale wolałbym wiedzieć na bieżąco, a nie dowiadywać się o jej życiu teraz. Nie wiem jak mogliście mi nic nie powiedzieć.
- Ale proszę pana...,. pan tylko się przejmował tym przez tydzień, a później Daphne panu nagadała tak że nie myślał pan już o tym.
- Wiem... to co zrobiłem... powinienem jej szukać,a nie tylko się martwić.... w sumie nie wiem jak do tego doszło.
- Daphne... - zasugerowałem.
- Nie ona przecież jest niewinna.
- Słucham ? Niech pan przejrzy na oczy... To przez nią Ariana wyjechała, chciała stworzyć bezpieczny dom dla Meg, która Daphne poniewierała jak tylko chciała..... a pan mi mówi że jest niewinna ? Nie wspominając o tym, że zaślepiła pana na tyle, że nie zauważał pan jak pańskie córki wołają o pomoc.
- Ja... potrzebuję czasu... ja nie wiem.... ja ...
- Mam pan czas do końca lotu. Ja się już nie odezwę. Mam tylko nadzieję że będzie pan rozsądny. - po tych słowach zapadła między nami cisza.
Nie rozumiem tego człowieka.... jego córka jest w szpitalu a on.... on nie widzi niczego poza Daphne... Niby leci ze mną do niej, ale twierdzi że Daphne nie ma z tym nic wspólnego. Gdy to własnie jest jej wina... i moja... ja powinienem jej wyznać miłość wcześniej... zaproponować że zapewnię jej dom. Mógłbym zacząć dorabiać po szkole, ona była by cały czas u mnie, mogłaby nawet zamieszkać u mnie z Meg. Pomieścilibyśmy się jakoś... a teraz.... teraz nic nie wydaje się być sensowne... ona może umrzeć.... niby Nath mi tego nie powiedział... ale wiem to po jego bólu w głosie... on ją naprawdę kocha... tak jak ja.... Ona jest dla nas ważna. I jedno jest pewne... nie wytrzymalibyśmy dnia z myślą że jej nie ma... to najcudowniejsza osoba jaką znam...a Nathan jest o tyle do mnie podobny.
Oczami Nathan'a
- Jest pan dobrym kandydatem na dawcę. Ale niech pan jeszcze raz się zastanowi. Po tym będzie pan miał więcej ograniczeń... a nie wygląda pan na takiego chłopaka który..
- Który co ? - spojrzałem na niego uważnie.
- Niech się pan po prostu zastanowi... a gdy podejmie pan decyzję, niech pan to podpisze i mnie znajdzie.
- Ale ja jestem już pewien i to na 1000%. Ona jest moją miłością... wie pan co to znaczy ? Zrobię dla niej wszystko. Więc niech pan kładzie mnie już na ten stół, robi ci tam musi robić i pomaga Arianie.
- Dobrze. Podpisz to. - podał mi długopis i dał formularz
- Proszę - oddałem mu papier, gdy tylko wszystko wypełniłem.
- Pielęgniarka zabierze pana na salę i przygotuje. A ja pójdę po potrzebne rzeczy i lekarzy.
- Dziękuję.
- Nathan chodź - pospieszyła mnie pielęgniarka - To naprawdę bohaterskie. Ty jesteś bohaterem !
- Zrobiłabyś to samo dla osoby którą kochasz.
- Mam tylko jedną nerkę... dzięki osobie która mnie kochała.
- Naprawdę ? - zdziwiłem się.
- Tak... ale już nie jesteśmy razem. Byłam mu wdzięczna, że mnie uratował... ale to była tylko wdzięczność. Wydawało mi się że go kocham, ale kochałam tylko to ci zrobił... te bohaterstwo.
- Ale ja jestem pewien że ona mnie kocha... tak jak ja ją kocham.
- Życzę ci żeby to było prawdą i żebyście byli szczęśliwi.
- Dziękuję lub jak to się mówi niedziękuję. - spróbowałem rozluźnić atmosferę.
- Zadzwonię tylko do mamy, żeby się o mnie nie bała. Pewnie wpadłaby w szał gdyby mnie nie zobaczyła przed salą.
- Dobrze. Jak już to zrobisz, podejdź pod salę numer 2. Ja przygotuję środki na uśpienie.
- Dobrze. Postaram się jak najszybciej.
- No ja myślę - uśmiechnęła się.
- Nathan - podbiegł do mnie Max.
- Max ? - zdziwiłem się.
- Jak widać. Martwiłem się o ciebie.
- O mnie nie ma potrzeby, jest ktoś kto jest w gorszym stanie.
- Nathan, wszystko będzie dobrze - Mich mnie przytuliła.
- Wiem. Własnie postanowiłem coś zrobić a nie tylko czekać.
- Co masz na myśli ? - spytał podejrzliwie Max.
- Oddaję jej nerkę. To zespoi jej organizm i prawdopodobnie uda się przywrócić wszystko do działania.
- Ale to bardzo poważne... jesteś tego pewien. - wtrąciła się Mich.
- Nigdy nie byłem czegoś bardziej pewien - zapewniłem - kocham ją.... i zrobię dla niej wszystko,...Obiecajcie mi tylko że uspokoicie moją mamę... bo ona to pewnie strasznie przyjmie.
- Dobrze... Nathan... to co robisz jest wielkie.
- Nie wiem czy jest wielkie... wiem tylko że nic mnie nie powstrzyma przed tym by to zrobić. Trzymajcie moje rzeczy - wyjąłem klucze i telefon z kieszeni. Ja już pójdę.
- Idź - Mich mnie jeszcze raz mocniej przytuliła i oddała w ręce Max'a
Ten również okazał mi czułość i odprowadził mnie pod salę.
- Dziękuję że tu jesteście - powiedziałem i zamknąłem po sobie drzwi.
Przebrałem się w specjalne coś i po kilku chwilach leżałem już na stole operacyjnym. Po tym co mi wstrzyknęli oczy robiły mi się coraz cięższe i cięższe... Jedyne o czym myślałem to tylko o tym, żeby obudzić się ze świadomością że Ariana wyjdzie z tego... i tak zasnąłem...
Ha ! Dodałam wcześniej tak jak obiecałam... Normalnie jestem sama w szoku. A to zasługa Wiktorii. Tak ciebie ! To przez ciebie płakałam gdy uświadomiłaś mi jak ważni są dla mnie chłopcy i jak TW zmienili moje życie ! W sumie tylko dzięki nim jestem taka jaka jestem. Możecie sobie pomyślec, że jestem jakas głupia bo zawdzięczam im zycie i wgl. ale oni naprawdę pomogli mi w trudnym okresie i dzięki nim chociaż trochę się usmiechałam. No i dzięki wam ! Mojej TWFanmily <3
Więc rozdział dedykuje wam wszystkim, za to że jesteście <33